Zwycięska bramka dla Miedzi w Sosnowcu padła po bardzo ładnej akcji. Zagrywał Marek Gancarczyk, a strzelił Wojciech Łobodziński. – W tej akcji czekałem do końca na Marka, w pewnym momencie na chwilę spotkaliśmy się wzrokiem i... już wiedziałem, że mi poda i w które miejsce zagra piłkę – mówi kapitan Miedzi.
Bardzo ładne trafienie Wojtka Łobodzińskiego dało Miedzi pierwsza wygraną tej wiosny. – Przede wszystkim cieszę się z gry w tym meczu, bo do 75-80 minuty wyglądało to bardzo dobrze piłkarsko. Wreszcie graliśmy taką grę, na jakiej nam zależy, czyli sporo krótkich podań, duża wymienność funkcji na boisku i każdy chciał grać, każdy był aktywny. W przerwie mówiliśmy w szatni, że jeśli podtrzymamy to, co graliśmy w pierwszej połowie, to bramka w końcu przyjdzie. I tak się stało. W ostatnich kilku minutach może za bardzo daliśmy się zepchnąć do defensywny, ale po doświadczeniach z wcześniejszych meczów, gdzie prowadząc traciliśmy bramki w końcówce, tym razem musieliśmy zrobić wszystko, by przypilnować korzystnego wyniku – analizował kapitan Miedzianki. – Nasz styl gry był bardzo dobry. Pewnie gdybyśmy poprawili drugą bramką, to końcówka byłaby spokojniejsza, a tak trzeba było do końca pilnować tego prowadzenia – dodał.
Jak z perspektywy Wojtka padła jedyna bramka w Sosnowcu? – Czekałem do końca na Marka Gancarczyka, w pewnym momencie spotkaliśmy się wzrokiem i... już wiedziałem, że mi poda i w które miejsce zagra piłkę. Zastanawiałem się tylko czy obrońca zdąży, ale nie zdążył, no i wpadło do siatki. Generalnie w polu karnym rywala musi być nas więcej, a wtedy będziemy strzelać bramki. Obraliśmy sobie jakiś kierunek grania i do tej pory różnie nam to wychodziło. Ale jeśli będziemy w kolejnych meczach grać w piłkę tak, jak przeciwko Zagłębiu, to będzie dobrze – powiedział popularny „Łobo”.