Aktualności

Klub

To już 30 lat! Wielki tryumf Miedzi

24.06.2022, 14:45
Dzisiaj mija 30 lat od największego tryumfu w historii naszego klubu! Dokładnie 24 czerwca 1992 roku piłkarze Miedzi, jako ówczesny drugoligowiec, na Stadionie Wojska Polskiego w Warszawie sięgnęli po Puchar Polski. Legniczanie w serii jedenastek pozostawili w tyle ówczesną krajową potęgę – Górnika Zabrze!

  
 
Dla zespołu znad Kaczawy był to najważniejszy występ w historii. Mobilizacja w Legnicy była ogromna. - Przed finałem byliśmy na małym zgrupowaniu, takim bardzo rodzinnym, nad jeziorem. Było tam niesamowicie. Byliśmy jedną wielką rodziną. Mimo, że trener miał swój charakter i twardą rękę – wspominał Dariusz Płaczkiewicz, bramkarz 50-lecia Miedzi. – W nocy przed samym spotkaniem chyba w ogóle się nie spało. Otoczka finału była zupełnie inna niż w przypadku pozostałych meczów. Po starciu z Szombierkami Bytom zostaliśmy na jedną noc na Górnym Śląsku. Doszło do jakiegoś niedopatrzenia i na boisko treningowe musieliśmy wchodzić przez płot, bo ktoś nie otworzył bramek. Przy przechodzeniu doznałem lekkiej kontuzji, naciągnąłem pachwinę. Do wtorku zastanawialiśmy się czy będę gotowy do gry. Walczyliśmy z czasem, bym mógł wystąpić w finale. Może adrenalina, może wielka chęć gry pomogła – dodawał.
 
Zdecydowanym faworytem finałowego pojedynku byli czternastokrotni mistrzowie Polski, którzy wówczas wciąż należeli do krajowego topu. Sezon 1991/1992 zabrzanie zakończyli na czwartej pozycji w elicie, ze stratą zaledwie oczka do GKS-u Katowice, który sięgnął po wicemistrzostwo. Rok wcześniej to Górnik kończył rozgrywki ze srebrem. W składzie utytułowanego rywala z Górnego Śląska nie brakowało uznanych nazwisk. Legniczanie nie mieli natomiast nic do stracenia.
 
- Z perspektywy czasu wydaje mi się, że nie było u nas takiego myślenia, że wejdziemy do finału i mamy puchar. Samo wejście do finału sprawiało, że już zapisaliśmy się w historii. Ale tę historię można przecież tworzyć dalej. W drodze na mecz nie trzeba było nas mobilizować. Tym bardziej, że trochę nieszczęśliwie przegraliśmy szansę awansu do ekstraklasy. Zostały trzy dni do finału i każdy o nim myślał. Nie ma co ukrywać, że byliśmy też zestresowani. Grając przeciwko takiemu zespołowi, na takim poziomie, a jeszcze do tego był to finał, telewizja, Warszawa… - opowiadał Daniel Dyluś, król strzelców tamtej edycji Pucharu Polski. 
 
Spotkanie zaplanowano na środę 24 czerwca 1992 roku o godz. 20:05. Pora meczu związana była z transmisją telewizyjną. Mecz rozgrywano dokładnie trzy lata po sensacyjnym zwycięstwie Miedzi w pierwszym meczu barażowym o awans do ówczesnej II ligi z Górnikiem Knurów. Oba górnicze kluby zresztą współpracowały ze sobą w tamtym okresie. Kilku graczy Miedzi doskonale pamiętało tamten pojedynek. Zawody w stolicy sędziował Michał Listkiewicz, późniejszy prezes Polskiego Związku Piłki Nożnej. 
 
- W naszych rozmowach jednoznacznie przewijało się to, że mamy szansę coś osiągnąć i zapisać się w historii piłki nożnej, jako jedni z nielicznych drugoligowców sięgających po puchar. Ale też w historii tego klubu. Wyszliśmy na ten mecz lekko wystraszeni. Swoje zrobiły emocje, przeciwnik i stawka – zauważał Dyluś.
 
Sympatyków obu finalistów ulokowano w przeciwległych sektorach za bramkami. Na trybunie honorowej zasiadła śmietanka polskiego futbolu. Spotkanie oglądali m.in. Włodzimierz Lubański, Roman Kosecki, Jacek Gmoch czy Andrzej Strejlau. Niemal cała Legnica - nie licząc grupy fanów, którzy udali się na finał do Warszawy – zasiadła przed telewizorami. To miał być wielki dzień Miedzi i rzeczywiście takim był!
 
- Doszliśmy tak daleko… Na pewno na początku była jakaś trema. Graliśmy przeciwko wielkiemu klubowi, wielkim piłkarzom. Skreślano nas. Już po spotkaniu dowiedzieliśmy się, że Górnik praktycznie świętował przed meczem. Mieli przygotowane szampany. Na początku zabrzanie mieli przewagę – wspominał Piotr Przerywacz, defensor jedenastki 50-lecia Miedzi.
 
Przy pierwszym uderzeniu z rzutu wolnego Piotr Jegor trafił w mur, jednak kolejna próba pomocnika w 9 minucie znalazła drogę do siatki. – Początek był dla mnie trudny. Sam oglądając tę sytuację jestem niezadowolony z interwencji. Trener dał temu upust w szatni. W przerwie usłyszałem sporo ostrych słów. Z czasem mogę przyznać, że szkoleniowiec miał rację, bo moje zachowanie nie było zbyt dobre. Pewnie przyszły myśli w początkowych minutach, że pierwszy raz jesteśmy pokazywani w telewizji, że zaczyna się źle, a może być jeszcze gorzej i z każdą sytuacją może być trudniej. Czułem się winny – mówił Płaczkiewicz.
 
- W mojej głowie po tej bramce emocje opadły. Te złe emocje, które mogły mnie deprymować. Było już 0:1, więc realizował się scenariusz napisany zgodnie z teoretyczną klasą zespołów. Kontaktując się na boisku stwierdziliśmy, że nie mamy nic do stracenia. Powalczymy i spróbujemy coś odrobić - dopowiadał Dyluś.
 
Pięć minut później Jegor znów spróbował ze stałego fragmentu, ale tym razem futbolówka poszybowała nad poprzeczką. Wraz z upływem minut coraz śmielej do głosu zaczęli dochodzić legniczanie, którzy już w końcówce pierwszej połowy stworzyli sobie kilka dogodnych sytuacji. – Byliśmy dobrze przygotowani. Górnik był już chyba trochę po sezonie i na pewno nie był w najwyższej dyspozycji. Z każdą minutą byliśmy lepsi – zaznaczał bramkarz 50-lecia Miedzi. 
 
Po przewie dobrą okazję miał Ryszard Kraus, ale Dariusz Płaczkiewicz był na posterunku. Niedługo później w boczną siatkę trafił Ryszard Staniek. Podopieczni trenera Jerzego Fiutowskiego opanowali środek pola. – Górnik w drugiej połowie nie stwarzał sobie wielu sytuacji. Udało mi się obronić strzał z dobitką, dwa strzały w jednej akcji. To był kluczowy moment, gdy wróciła mi wiara w siebie, minął niepokój – zauważał golkiper Miedzi. Swoje okazje na gola mieli Tadeusz Gajdzis i Artur Wójcik. W 82 minucie indywidualną akcję przeprowadził Dariusz Baziuk, kończąc pięknym strzałem. – I stał się cud. Ja to co zrobił Darek nazywałem cudem. Trenowałem z nim kilka lat. Miał bajeczną technikę, zmysł, drybling, ale nie miał lewej nogi. Jak gość strzela lewą nogą bramkę z tylu metrów i to nie jakiemuś bramkarzowi z klasy A, nie uwłaczając godności golkiperowi z niższej ligi, podczas takiego meczu i z takiej odległości, to jest to cud – barwnie opisywał napastnik jedenastki 50-lecia Miedzi.
 
- Piłka idealnie mu podskoczyła na nierówności, a jego mała stopa idealnie zmieściła się pod futbolówką. Piłka dostała takiej paraboli lotu, że Marek Bęben był bez szans. Chwała Darkowi, że swoją wieloletnią dobrą grę w barwach Miedzi Legnica podsumował tą bramką – wspominał Płaczkiewicz.
 
Do końca spotkania inicjatywa należała do Miedzi, która próbowała rozstrzygnąć losy rywalizacji jeszcze przed serią jedenastek. W 95 minucie Dariusz Dziarmaga znalazł się sam na sam z bramkarzem Górnika, ale trafił prosto w Bębna. Po strzale Marcina Cilińskiego golkiper zabrzan odbił piłkę na słupek. Rywale odpowiedzieli niecelnym strzałem Krausa. Bramki już nie padły. - W dogrywce praktycznie nie miałem już nic do roboty, bo nasza dominacja była wyraźna – nie krył Płaczkiewicz. 
 
- Zatryumfowało nasze przygotowanie fizyczne. Odezwały się nasze zimowe obozy. W dogrywce dominowaliśmy zarówno fizycznie, jak i piłkarsko. Brakowało jednak postawienia kropki nad „i”, żeby zakończyć rywalizację – oceniał Dyluś. O wszystkim zadecydować miał więc konkurs rzutów karnych. 
 
Jako pierwszy do piłki podszedł Piotr Jegor, dając prowadzenie Górnikowi. Do wyrównania pewnym strzałem doprowadził Daniel Dyluś. – Karne ćwiczyliśmy od marca. Mocno koncentrowaliśmy się na tym po każdym treningu, mimo, że nie byliśmy jeszcze na tak dalekim pucharowym etapie. Wybierało się 5-6 i przez dwadzieścia minut do pół godziny strzelaliśmy naszym bramkarzom karne. Czasami odbywało się to w formie żartów. Czasem Darek wyłapywał nasze uderzenia, bo robił to dobrze, ale wciąż ćwiczyliśmy. W każdym zespole jest osoba odpowiedzialna za strzelanie jedenastek. U nas tym pierwszym byłem ja. Przed meczem przyjęliśmy strategię, uważam, że słuszną, że na początku niech strzelają ci, którzy są pewni – opisywał kulisy konkursu jedenastek Dyluś. – Byłem przekonany, że Darek coś obroni, bo tak samo z nami ćwiczył praktycznie na każdym treningu. Ćwiczyliśmy to, nie wiedząc nawet, że może się to okazać kluczem do zwycięstwa w finale – dodawał.
 
Następny na jedenastym metrze stanął Tomasz Wałdoch. Późniejszy wicemistrz olimpijski z Barcelony trafił w poprzeczkę. Z kolei Jarosław Gierejkiewicz się nie pomylił, a znakomitym występem zapracował na powołanie do reprezentacji Polski. Strzał Ryszarda  Krausa w fenomenalnym stylu obronił Dariusz Płaczkiewicz, a Grzegorz Kochanek precyzyjnym uderzeniem przy słupku umieścił futbolówkę w siatce. – Cieszę się, że udało mi się obronić jeden strzał, a Wałdocha sprowokować do tego, że nie trafił. Poszedłem pod jego strzał, chyba to zobaczył, bo gdyby strzelił niżej, to sięgnąłbym futbolówki. Dlatego w ostatniej chwili podniósł piłkę, ale zrobił to za wysoko – wspominał jeszcze Płaczkiewicz.
 
W kolejnej serii trafił Marek Piotrowicz, Marcina Cilińskiego powstrzymał zaś Bęben. – Przy dwóch ostatnich karnych czułem już spokój. Wiedziałem, że mamy 3:1 i któryś z chłopaków na pewno strzeli, a ja nie muszę już nic obronić. Marcin Ciliński miał wymarzoną sytuację. Nie miał na sobie wielkiej odpowiedzialności. Mógł być tylko bohaterem. Strzelił fatalnie i tylko się mogę cieszyć, że Artur podszedł do jedenastki z takim spokojem, niespotykanym spokojem. Gdy oglądam te rzuty karne, jak szedł do piłki, pocałował ją i strzelił w okienko, to tylko chwała mu za to, że to wytrzymał. Tylko człowiek pozbawiony nerwów, posiadający całkowity spokój mógł tak to zrobić – podkreślał bramkarz 50-lecia Miedzi. W ostatniej serii nie pomylił się Ryszard Staniek. Celną próbą odpowiedział Artur Wójcik. - Artur też należał do grupy regularnie trenujących karne. Wybór po dogrywce był jasny. Emocji u niego nie było. Nieraz się nad tym zastanawiałem. Zawsze robił wszystko w swoim tempie, systematycznie. Gdy podchodził do karnego, wszyscy byli gotowi do biegu – opisywał Dyluś. Sensacja stała się faktem! 
 
Daniel Dyluś z 8 golami został królem strzelców rozgrywek. Miedź sięgnęła po jedno z dwóch najważniejszych trofeów w polskiej piłce klubowej i uzyskała przepustkę do Pucharu Zdobywców Pucharów! Niebawem o Legnicy usłyszała piłkarska Europa! - W tym momencie emocje były takie, jakby człowiek odpłynął w inny świat. Nie liczyło się nic innego niż to, że wygraliśmy Puchar Polski. Euforia i radość były nie do opisania – mówił Dyluś.
 
- To jest duże przeżycie. Pucharu Polski nie zdobywa się ot tak. Tym bardziej jako drugoligowiec. Euforia pojawia się wtedy w człowieku samoczynnie. Byłem wtedy jeszcze młodym zawodnikiem. Człowieka trzymało to jeszcze przez dobry tydzień. Kibice też byli bardzo szczęśliwi – kończył Przerywacz. 
 
Już niebawem w Strefie Miedzi pojawi się okolicznościowa koszulka upamiętniająca zdobycie przez Miedź Pucharu Polski!
 
Fot. archiwum Grzegorza Kochanka
 
 
 
Górnik Zabrze – Miedź Legnica 1:1 (1:0) k. 3:4
 
Bramki: Dariusz Baziuk (82’) – Piotr Jegor (9’)
 
Żółte kartki: Grzegorz Kochanek – Ryszard Staniek, Mieczysław Agafon, Jacek Grembocki
 
Sędziował: Michał Listkiewicz (Warszawa)
 
Widzów: 3 500
 
Asystenci: Dąbrowski, Piotrowski (obaj Warszawa)
 
Górnik: Marek Bęben – Marek Piotrowicz, Tomasz Wałdoch, Grzegorz Dziuk, Krzysztof Zagórski (76’ Jacek Grembocki), Piotr Jegor, Dariusz Koseła, Ryszard Staniek, Mieczysław Agafon, Ryszard Kraus, Henryk Bałuszyński (88’ Andrzej Orzeszek)
 
Miedź: Dariusz Płaczkiewicz – Grzegorz Kochanek, Cezary Michalski, Piotr Przerywacz – Tadeusz Gajdzis (73’ Artur Wójcik), Marcin Ciliński, Jarosław Gierejkiewicz,  Andrzej Cymbała (80’ Wojciech Górski), Dariusz Dziarmaga – Daniel Dyluś, Dariusz Baziuk
 
 
 
 
 

Sponsorzy

Sponsor Główny:
https://votum-fh.pl/
Sponsor Strategiczny:
https://portal.legnica.eu/
Sponsor Techniczny:
https://www.adidas.pl/pilka_nozna
Sponsor Sprzętowy:
https://www.no10.pl/